niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 11

Następnego dnia obudziłam się w ciepłych objęciach Leosia. Niestety ze sporym bólem głowy. On natomiast jeszcze spał, więc nie chciałam go obudzić i po cichu próbowałam wstać z łóżka. Niestety nie udawało mi się, ponieważ im bardziej się ruszałam, coraz mocniej mnie do siebie przytulał. W końcu po wielu próbach, mój narzeczony się nadbudził.

- Co ty robisz kochanie? 
- Nic.. Śpij sobie dalej. - powiedziałam.
- Czyżbyś chciała mnie zostawić?
- Nie, nie. Nic z tych rzeczy.
- To dobrze, ale i tak Cię nie wypuszczę.
- Ale 
- Shh. Pamiętaj, że jesteś moją idiotką, a ja Twoim kretynem. Nigdzie się stąd nie ruszysz. - mówiąc to, mocniej mnie do siebie przysunął. 
- Chyba nie wygram...
- Dobrze myślisz. Nie puszczę Cię.
- Powtarzasz się.
- Żebyś zrozumiała.
- Już rozumiem. 
- To się nie wierć i zostań tu ze mną dopóki się nie obudzę. - włożył głowę między moje ramię i głowę. Tak zasneliśmy spowrotem oboje.

***

Ranek zszedł nam bardzo wolno i leniwie.Leon przygotował mi wspaniałe śniadanie i przeprowadził ze mną ciepłą rozmowę. Czułam się bardzo szczęśliwa, mając u swego boku takiego chłopaka. Po wczorajszym wieczorze, czuję się bardziej wyjątkowa. Nie wiem co bym ze sobą zrobiła gdyby mnie zostawił. W sumie dzięki niemu i przyszłemu małżeństwu oraz dzieciom, ustatkowałam się. Nie jestem już typem "nie podchodź do mnie, za bardzo się wstydzę". Stałam się bardziej otwarta na ludzi.   

***

- Mamo, a pójdziemy dzisiaj na lody? - zapytała Lenka.
- Tak.
- A potem do placu zabaw? - wtrącił się Damien.
- Tak.
- Gdzież to się dziś wybieracie? - zapytał Leon.
- A dzieciaki chciały żebym je zabrała na lody a potem na plac zabaw. Trochę świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło. 
- No fakt. Ja dzisiaj z Wami nie idę. Muszę jechać do pracy. Laba się skończyła. 
- Szkoda. Kiedy wracasz?
- Jeszcze nie wyszedłem, a ty już się mnie pytasz kiedy wrócę? Aż tak będziesz tęsknić? 
- Tak. Przecież to nic dziwnego. - powiedziałam.
- Dobra. Ja się zbieram uważajcie na siebie. - żegnając się, podszedł do dzieci i pogłaskał ich po głowach.
- Nie martw się. Damy sobie radę.
- Mały, opiekuj się mamą i siostrą. Uważaj żeby się im nic nie stało. - mrugnął do chłopca, pocałował mnie w czoło i wyszedł.
- To jak dziewczyny? Chodźmy na lody! - powiedział pewny siebie synek.
- Haha. Idziemy, idziemy. 
- Wkurzasz mnie braciszku. Cicho bądź, bo dostaniesz ode mnie pacynką! 
- Nie boję się Ciebie. Równie dobrze, Ty możesz ode mnie dostać fangę w nos! - wykrzyczał i pokazał siostrze język.
- Spadaj na drzewo imbecylu! - sfrustrowała się Lenka.
- Matko, skąd wy znacie takie słowa??! Jak tak dalej pójdzie to każde z Was dostanie fangę w nos! Nie ode mnie, ale od skrzatów, które przychodzą do niegrzecznych dzieci.
- Ale mamo! - powiedział niezadowolony chłopiec.
- Żadne ale! Teraz marsz do swoich pokoi! Jak przyjdę ma tam lśnić! - burknęłam zdenerwowana.
- A co z naszym wyjściem? - dopytywała się Lenka.
- Powiedziałam do pokojów. Za dużo Wam chyba popuściłam. Robicie się coraz gorsi. Czy naprawdę chcecie się ze mną sprzeczać? 
- Nie. - powiedzieli jednogłośnie.
- A więc na górę. Odmaszerować! - wydałam rozkaz jak w wojsku, a dzieciaki poszły bez sprzeciwu. 

-Ech.. A może byłam za ostra?- pomyślałam- powinnam była grzeczniej się do nich zwracać, ale po prostu już nie wytrzymałam.  Na dodatek głowa mnie tak strasznie boli, że chyba nie wytrzymam. Czuję się fatalnie. Mam mroczki przed oczami... Pewnie to wszystko przez pogodę. Tragedia... Tyle się przez te dni wydarzyło, że chyba jestem przemęczona. Powinnam pójść się trochę położyć i odpocząć... Poproszę Fran żeby z nimi poszła, a ja zostanę w domu. 

- Halo? Fran? Tu Violetta. - włoszka odebrała ode mnie po pierwszym sygnale. 
- Tak. Coś się stało?
- Nie. Ale mam prośbę.
- No jaką? 
- Mogłabyś dziś pójść z dziećmi na lody, a potem na plac zabaw?
- Jasne. Nie ma problemu. A czemu ty z nimi nie chcesz pójść?
- Nie to, że nie chcę. Nie dam rady. Po prostu źle się dzisiaj czuję, a chciałabym wynagrodzić im dzisiejsze krzyczenie na nich. Nie wytrzymałam i wyładowałam się. - tłumaczyłam.
- Aha. Dobrze nie ma sprawy. Wpadnę po nie za pół godziny. - powiedziała.
- Ok. To czekamy. Pa, pa. - rozłączyłam się i odłożyłam telefon.

***

Potem cały dzień spędziłam siedząc na kanapie i oglądając filmy w TV. Dzieci zostały u Fran na noc, bo nie dałabym radę się nimi zajmować. Na okrągło biegałam do toalety i wymiotowałam. Dostałam gorączki.. Praktycznie byłam bez sił. Nie byłam pewna czy nie złapałam grypy żołądkowej. Jednak nawet jakbym podejrzewała, to nie miałam dokładnie takich samych objawów. Wszystko mnie bolało i miałam zimne poty, a gdy już chciałam zasnąć budził mnie telefon od dzieci. W końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam po Diego, bo nie chciałam przeszkadzać mojemu narzeczonemu. 

- Violu już Ci lepiej? - spytał Diego.
- Nie za bardzo.. 
- Sprawdzę czy masz jeszcze gorączkę. - po czym położył dłoń na moim czole.
- I jak?
- Nie spada Ci. Nie wiem co się dzieję. Chyba poważnie zachorowałaś.
- Ale z godziny na godzinę? To niemożliwe. - zaprzeczałam.
- To wygląda jakby trwało od dłuższego czasu. - rozmyślał Diego.
- Ale nie miałam żadnych podobnych objawów.
- Powinnaś iść z tym do lekarza. 
- Ale Diego ja nie mam czasu na lekarzy.
- Czy ty dziewczyno nie rozumiesz? Powiedz mi czy chciałabyś trafić do szpitala? - zdenerwowany złapał mnie za obie dłonie i tłumaczył.
- Nie, nie chciałabym. To na pewno przemęczenie. - nie dopuszczałam do siebie żadnych jego argumentów.
- Violu ja się o Ciebie martwię. Jak będzie potrzeba to zaciągnę Cię tam siłą. Nawet jakbyś miała mnie za to znielubić. - potem pocałował mnie w policzek.
- C-co ty robisz?! - wstałam odruchliwie z kanapy.
- Nic. Nie denerwuj się. - odwrócił się i zaczął do mnie podchodzić.
- Jak to mam się nie denerwować? - szłam w tył aż do ściany przy drzwiach 
 i stanęłam kładąc na niej dłonie.
- Wracaj pod koc, bo jeszcze zemdlejesz.
- Nie zemdleje. W ogóle jakim prawem mnie pocałowałeś?
- To był tylko niewinny całus w policzek. Nie panikuj. A teraz wracaj się położyć.- podchodził coraz bliżej, a ja czułam się coraz gorzej.
- Nie podchodź!
- Spokojnie. Chcę tylko Cię zanieść na kanapę. Nic Ci nie zrobię. - był coraz bliżej.
- Powiedziałam, nie podchodź! Leon! Leon! - w końcu straciłam równowagę i zemdlałam upadając na podłogę.
- Violetta! - podszedł szybciej Diego i mnie złapał. W tym momencie wszedł mój narzeczony. 
- Violetta! Nie! - krzyczał w moją stronę.
- Le...on..- Po czym straciłam całkowicie przytomność. Twarz mojego ukochanego to była ostatnia twarz, którą widziałam w tym dniu.

***

Hej. Jak widzicie jest kolejny rozdział. A w nim nowe wydarzenia ;) Wybaczcie, że znowu jest krótki i bez sensowny, ale mimo moich starań takie wychodzą. Trochę się odzwyczaiłam przez nieobecność spowodowaną chorobą i brakiem internetu. Mimo to mam nadzieję, że Wam się choć odrobinę spodobał.  Jeżeli będą tu conajmniej 4 komentarze. Pojawi się rozdział z nowymi ciekawszymi wydarzeniami.
Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt dużo. Do zobaczenia! 

~Rokseł




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz