niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 8

Późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Leon i ja poszliśmy sprawdzić, co u Lenki, a potem położyliśmy się spać. Nazajutrz Leoś zrobił mi śniadanie do łóżka, a przed porą obiadową poszliśmy na spacer z Lenkom zanim odbierzemy Damiena od babci.
- Tatusiu, a kupisz mi lizaczka przy stoisku ? - spytała mała dziewczynka.
- Tak  Ale teraz porozmawiam z mamusią, a ty idź na plac zabaw do piaskownicy.
- No, co chciałeś, że spławiłeś Lenke? - spytałam.
- Zapytać się kiedy będzie nasz ślub.. Lepiej nie zwlekać, bo się jeszcze rozmyślisz.
- Nie martw się.. Ja Cię kocham i nigdy się nie rozmyślę. Choćby miało się walić całe nasze życie. - Uspokoiłam go.
- Ach, to dobrze. No, ale wiesz w końcu trzeba ustalić datę, zaprosić rodzinę i znajomych. Chcę, żeby to wydarzenie było najważniejsze i takie wyjątkowe jak ty. - Zasłodził , Leoś.
- Wiem, kochanie.
-Mam dla Ciebie niespodziankę w domu-Powiedział szatyn
-A jaką jak można wiedzieć?
-Niespodzianka to niespodzianka nic ci nie powiem-Powiedział
-W takim razie śpisz  dziś na kanapie-Powiedziałam i puściłam mu oczko
- Trudno. Ważne, że jak to zobaczysz będziesz szczęśliwa jak nigdy w życiu.
- Jestem szczęśliwa, bo jesteś przy mnie. Mogłabym nie dostawać żadnej niespodzianki.
- Ale i tak dostaniesz - Powiedział i puścił oczko, jednocześnie uśmiechając się do mnie uwodzicielsko.
- Dobra, dobra idź sprawdzić co u Lenki.
Po dłuższym spotkaniu w parku, wróciliśmy  do domu na obiad. Czekała tam na mnie niespodzianka w postaci, kluczy do nowego mieszkania w najpiękniejszej dzielnicy miasta.

*Dwa dni później w nowym domu*
- Violu, wyjeżdżamy do Werony.
- Gdzie?! - Powiedziałam zaskoczona.
- A co z dziećmi, Leon?! - Dodałam.
- Zostaną u rodziców na cały nasz pobyt. Wyjeżdżamy sami.
- Kiedy?
- W sobotę. Za tydzień, mamy czas na przygotowania.
- Dlaczego zadecydowałeś za mnie? - Spytałam.
- Musimy wyjechać. Nie rozumiesz, że dostałem propozycje w tamtym mieście?
- Na serio? W mieście miłości? Co będziesz tam robić? - Wciąż pytałam, zdenerwowana sytuacją.
- Zajmować się restauracją.
- Leon, ale to są Włochy! To szmat drogi z BA czy ty tego nie rozumiesz?
- Violetta, nie przesadzasz trochę? To miasto miłości. W sam raz dla naszej dwójki.
- Ale na jak okres czasu?
- Na miesiąc, dwa. Może rok. Inaczej się nie da. Musimy zarobić. Ty gdzieś się zatrudnisz, bo przecież w BA naprawdę nie ma pracy... Nadszedł kryzys, nie słuchałaś w wiadomościach? Mamy dzieci, powinniśmy mieć do garnka wrzucić.
- Masz rację, kochanie. To ja pójdę zadzwonić do rodziców. - Zgodziłam się z nim i poszłam po telefon.

***

Jesteśmy w drodze na lotnisko.. Cały tydzień minął jak z bicza strzelił... Mam powoli dosyć tych wypadów. Nieważne dokąd by były, ale już zaczynam ich nienawidzić. Trudno mi się pogodzić z nową sytuacją. W końcu nie będę się widziała z moimi szkrabami cały rok. Niestety nie mieliśmy tyle funduszy, żeby zapewnić nam wszystkim bilety na cały lot. Wczoraj siedziałam w internecie i szukałam coś na temat Werony.. To miasto Romea i Julii, akurat my jesteśmy narzeczeństwem... Coś czuję, że to będzie wyjątkowy rok pełny zdarzeń; nie tylko dobrych, ale i złych. 

Witam. Przykro mi, że rozdział okazał się krótki, ale niestety jestem za bardzo rozkojarzona, a bloger świruje i ciężko jest mi ciągnąć to dalej. ;p Komentujcie i motywujcie! 
~Roksi~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz